Przyznam, że na warsztatach, wrzeciono i ja nie polubiliśmy się.
Teorię opanowałam bardzo dobrze, ale ona sama do przędzenia nie wystarcza.
W praktyce trzeba wszystko skoordynować, a to właśnie - nie udawało mi się.
Ale postanowiłam nie poddać się, tym bardziej, że na własne oczy widziałam jak dziewczyny nauczyły się wrzeciona i jakie cuda przędzie Basia.
Dlatego zrobiłam sobie wrzeciono, które jest bardzo lekkie i łatwo wprawia się w ruch - dodam tylko, że to według pomysłu Motyla.
No...i zaczęłam ćwiczyć.
Bardzo długo nie udawało mi się, straciłam nadzieję, że poczuję......ten upragniony moment kiedy tworzy się nitka.
Ćwiczyłam nawet we śnie, i w tych snach przędłam już całe kilometry.
Pewnego ranka postanowiłam sprawdzić, czy może sen stanie się jawą.
Spróbowałam raz, drugi i za trzecim razem w końcu udało się.
Wiem, że niteczki są jeszcze nierówne i miejscami za mocno skręcone czyli tak naprawdę, nie ma się czym chwalić, ale ja cieszę się bardzo, że też mogę nareszcie powiedzieć:
Oto moje niteczki uprzędzione na wrzecionie.
Gosiu, cudna ta nitka. Teraz będzie z górki :)))
OdpowiedzUsuńI buziaki za cierpliwość!
Fanaberia :)
Dzięki za dobre słowa Basiu. Też tak myślę, że będzie z górki. Teraz pracuję nad tym, żeby prząść tak jak nas uczyłaś bo pozycja w "chińskie S" podczas dłuższej pracy jest bardzo niewygodna. A do nitek to mam szczególną cierpliwość.
OdpowiedzUsuńBuziaki
Piękna wełenka wyszła.
OdpowiedzUsuńDziękuję
OdpowiedzUsuń